Medytacja. Nic nie kosztuje a tyle daje.
Mało rzeczy mnie uspokaja, jeszcze rok, dwa lata temu, sądziłam, że jedyne, co może uspokoić myśli, to bieg na kilkanaście kilometrów przez las, czy spinning i pedałowanie tak ostre, że koszulkę wykręcałam po zajęciach, a pot kapał mi z czoła. Trudno mi było skupić się nawet na kilka minut, żeby czegoś nie robić, godzina medytacji w tym czasie brzmiała dla mnie jak absolutna abstrakcja. Mam wrażenie, że wiele z nas tak ma, a nasze czasy wręcz promują taki kult absolutnej produktywności. Szczelnie wypełnione i rozplanowane dni: praca, treningi, spotkania, obowiązki i przyjemności. Bywa, że na nogach bywamy po kilkanaście godzin i nie mamy czasu na coś tak prozaicznego jak wzięcie głębokiego oddechu.
Pamiętam moment jaką ulgę dała mi joga i związany z nią element medytacji. Nie planowania, nie analizowania czy poddawania w wątpliwość jakiejś decyzji. Po prostu skoncentrowana obecność, skupianie się na oddechu i bycie tu i teraz. Banał ?
Chyba pierwsze co mnie w medytacji zaskoczyło, to fakt, że da się w pierwszej kolejności na kilka, kilkanaście, a potem godzinę albo i dłużej oderwać od własnych myśli i pobyć samemu ze sobą. Druga kwestia, to nic równie mocno nie osadza w rzeczywistości, nie pozwala być, przyjrzeć się danej chwili jak zamknięcie oczu, głęboki oddech i skupienie się na bieżącej chwili i całemu procesowi któremu się podlega, niejako z “boku”.
Definicja medytacji jest prosta łac. meditatio – zagłębianie się w myślach, rozważanie, namysł) i najprościej rzecz ujmując jest to strojenie i chociaż korzenie medytacji rzeczywiście najczęściej kojarzą się z buddyzmem czy hinduizmem, to błędem jest wiązanie jej z jakąkolwiek religią. Medytacja to po prostu ćwiczenie umysłu, by był w stanie oderwać się od rzeczywistości i nie poddawał ocenie procesów i myśli które pojawią się podczas medytacji.
Zanim stwierdzisz, że medytacja jest nie dla Ciebie, że zupełnie nie nadajesz się do tego, żeby na chwilę odciąć się od całego świata i pobyć samemu ze sobą kilka czy kilkanaście minut dziennie, to wydaje mi się, że tym bardziej warto spróbować. Lubię o medytacji myśleć trochę jak o fotografii: każda z tych dwóch rzeczy zatrzymuje chwilę i pozwala jej się przyjrzeć. Wzmaga uważność na pozornie błahe momenty.
Jak medytować?
Generalnie tak jak podpowiada Ci intuicja. Tam gdzie czujesz się komfortowo i bezpiecznie i gdzie nic nie odciąga na ten czas Twojej uwagi. To czas tylko dla Ciebie. Możliwe, że jedyny taki moment w ciągu dnia. Wyłącz albo wycisz na ten czas telefon, wygaś wszystkie powiadomienia. Włącz jakąś ścieżkę muzyczną, która sprzyja medytacji, albo zostań w ciszy. Stwórz sobie warunki, by na ten czas odciąć się, od wszystkiego, co Ci nie służy, albo Cię rozprasza.
Mi największe korzyści daje jak rozkładam swoją matę do jogi, siadam boso w siadzie skrzyżnym, pilnuję tego, żebym siedziała prosto, bo mam tendencję do tego by “chować się w sobie”. Jeśli chodzi o miejsce to wybieram, albo w korytarzu naprzeciwko lustra, albo jak tylko jest słońce i ładna pogoda, rozwijam matę w salonie, tam gdzie pada słońce przy otwartym balkonie. Uwielbiam dźwięki, które dochodzą z zewnątrz, wiatr, który wlatuje do mieszkania i życie na ulicy, które się powoli budzi. Jeśli chodzi o porę, kiedy warto medytować, to podobnie zależy od Was i momentu, w którym się najlepiej czujecie. Dla jednych to będzie 5/6 rano jak jeszcze wszystko pogrążone jest w ciszy, dla niektórych to będzie 22. Mi najlepiej służą bardzo wczesne poranki (do czego moje ciało za nic nie chciało się przyznać i stawiało srogi opór), stąd ja najlepiej lubię medytację w okolicach piątej rano. Wiem, brzmi jak szaleństwo. Ale paradoksalnie, ta pora, o której we wcześniejszych latach zdarzało mi się kłaść wprowadza wiele ładu w cały porządek dnia i pewien rodzaj spokoju we mnie. Domyślam się, że dla części osób byłoby to zupełnie nie do przejścia. Stąd, wybierzcie porę, pomieszczenie i sposób który wam służy, a nie to jak robią to inni. Niektórzy jeśli chodzi o pozycję wybierają tę leżącą, inni lotosu, jeszcze inni wolą siedzieć na krześle. Ja polecam opcję z zamkniętymi oczami, ale wiem, że można medytować też patrząc się w nieruchomo w jakąś przestrzeń przed sobą. U mnie zupełnie się to nie sprawdza, bo szybko się rozpraszam. Stąd pozycja ze skrzyżowanymi nogami, wyprostowana sylwetka, zamknięte oczy. Lubię przed zapalić w pomieszczeniu białą szałwię albo drewienko palo santo. Mam też przygotowany obok gorący napar z ziół albo imbiru cytryny i kurkumy, które lubię wypić zaraz po medytacji i to jeden z moich rytuałów. W zależności od tego w jakim jestem nastroju medytuję w ciszy, albo przy relaksujących dźwiękach. Najczęściej jest to około 12-15 minut i tyle mi wystarcza by zupełnie inaczej nastroić się na nadchodzący dzień. Nie medytuję jak niektórzy z jakąś intencją. Biorę głęboki wdech i skupiam się na tym jak przepływa on przez całe ciało. Jasne, w tym czasie w głowie będą się pojawiać jakieś myśli, ale staram się nie trzymać kurczowo żadnej z nich i po prostu wracać do skupienia na bieżącej chwili i oddechu. To jest moją bazą przez kilkanaście minut. Jasne, wasze myśli będą się szarpać albo w stronę analizowania i poddawania ocenie jakiś faktów i zdarzeń z przeszłości, czy nagle pomiędzy jakimś głębokim stanem świadomości pojawią się myśli czy obawy o przyszłość, ale najcenniejsze w samym procesie medytacji jest to, że ściąga waszą świadomość do tu i teraz. Uspokaja mętlik w głowie. Pozwala zobaczyć Ci całe spektrum emocji czy uczuć, które przez Ciebie przepływają, nazwać je i dzięki temu nagle takie stany jak złość czy strach, po samym zdefiniowaniu już, tracą moc i nie mają na Ciebie takiego miażdżącego wpływu.
Mam wrażenie, że z medytacją jest jak z każdą rzeczą w życiu, da Ci najwięcej spełnienia i radości, jeśli zupełnie nie będziesz się po niej tego spodziewać i w cały proces wejdziesz zupełnie bez oczekiwań. Jeśli bliższe ci jest pojęcie, że wskoczysz w legginsy na medytację na pół godziny, znajdziesz tam oświecenie i zejdziesz z niej zupełnie innym człowiekiem, to zdecydowanie można się rozczarować. Po pierwszych, drugich czy kolejnych zajęciach nie zobaczysz magicznej różnicy. Natomiast powoli zacznie się w Tobie dzięki medytacji tworzyć taka przestrzeń, na to jak reagujesz na wszystko. Ja to czułam jakbym przy codziennym zderzeniu z rzeczywistością, czy w zetknięciu z jakimiś skrajnymi emocjami jakbym miała dodatkową poduszkę bezpieczeństwa i wentyl. Ciężko jest wytłumaczyć różnicę i zmianę, która dzieje się w Tobie, a której teoretycznie nie widać. Nauczycie się potem medytować wszędzie: na pomoście nad jeziorem które lubicie, na hamaku który rozwiesiliście na balkonie, na ułamki sekund kiedy wyszliście na zewnątrz złapać przestrzeń i równowagę.
Najlepsze w medytacji jest to, że nie potrzebujecie do tego żadnych rzeczy, żadnych aplikacji (są i podobno są genialne, ale nauczyłam się bez i na razie tak zostanie), wystarczy kawałek koca, maty, czy po prostu miejsce, gdzie możecie się na chwilę odciąć od świata. Znajdzcie swój rytm, częstotliwość, porę dnia która Wam najbardziej odpowiada. Nie bądźcie w całym procesie dla siebie zbyt surowe. Jeśli udało ci się medytować kilka a nie kilkanaście minut, czy coś odciągnęło Twoje myśli, nie ma w tym nic złego. Najważniejsza jest po prostu codzienna praktyka i zbliżenie się do samej siebie. Naukowcy są zgodni: uważne praktykowanie medytacji choćby na kilka minut w ciągu dnia znacząco obniża przewlekły poziom stresu, poprawia pamięć i funkcjonowanie mózgu, uspokaja i wycisza emocje. Wspomaga też proces i leczenie tak trudnych stanów jak np depresja.
Wiem, że w całym zalewie informacji, którymi jesteśmy bombardowani i zachęcani tysiącem podcastów, webinarów i kursów online, twierdzenie, że wyłączenie się na kilka czy kilkanaście minut może być dla kogoś zupełnie nowym przeżyciem, a nawet abstrakcją. Bo jak w świecie szczelnie wypełnionym różnymi aktywnościami, gdzie wszystkie reklamy i billboardy zachęcające nas by żyć intensywniej i robić więcej, jak przekonać się do faktu, by wyłączyć na chwilę ten silnik, który nas zachęca do wszystkich działań i po prostu być? Nie wiem, w którym momencie wmówiono nam, że leżenie na trawie i patrzenie się w niebo jest bezproduktywne i niczemu nie służy. Nie jestem ekspertem w temacie medytacji, wiem po prostu jak przełomowy był dla mnie moment kiedy świadomie i w pełnym skupieniu wzięłam parę razy głęboki oddech i uświadomiłam sobie, że nie ma nic złego w chwilach, kiedy pozornie nic nie robimy, tylko skupiamy się na oddechu i śledzeniu bieżącego momentu.
Mówi się, że jeśli w ciągu dnia znajdzie się moment kiedy świadomie i z pełną uważnością weźmie się głęboki oddech i go wypuści to pierwszy krok do tego, żeby zacząć swoją drogę z medytacją. Wdech. Wydech. Oby od tego zaczęła się Wasza spokojna medytacyjna ścieżka.
Jeśli ten tekst w czymś Wam pomógł i chcecie się dowiedzieć więcej zapraszam tutaj