_KAM2551125.jpeg

 

Fotografująca wszystko wokół. Wegetarianka.Kociara.Biegająca za wszystkim co warte uwagi.

Uzależniona od adrenaliny, pozytywnych wrażeń i wszelkich estetycznych doznań.

Walentynkowy trip do Berlina

Walentynkowy trip do Berlina

Drugi raz udało nam się wstrzelić w datę walentynkową na jednodniowy trip na niemiecką stronę. Pierwszy raz równo dwa lata temu, kiedy kursował jeszcze polski bus i udało nam się tam wyskoczyć za całe… 2 zł w obie strony. Niestety teraz połączenia z Polskim Busem nie kursują już w większości z i do Szczecina, ale jest inna fajna i ekonomiczna opcja żeby dostać się do Berlina. PKP we współpracy z Deutsche Bahn Regio ma połączenie, gdzie grupa 5 osób może zabrać się za 29 euro w obie strony i w tym wliczone są już dobowe bilety na metro dla wszystkich osób. Uwielbiam znajdować takie podróżnicze perełki i okazje:)

Załadowaliśmy się więc chwilę po 7 w pociąg, zaopatrzeni w nieprzyzwoite ilości glutenu pod każdą postacią i po około dwóch godzinach byliśmy na miejscu. Co najlepsze, po chmurze ciemnego i wiszącego nad miastem w Szczecinie smogu, 160 km dalej, po berlińskiej stronie nie było po nim najmniejszego śladu. Przywitała nas niesamowita i słoneczna pogoda jak na luty i ciepłe powietrze .Jasne, opatuleni szalikami i w grubych jeszcze kurtkach, ale termometry pokazywały na walentynkowy wtorek całe 6 stopni i pełne słońce. Nie śpiesznym krokiem gdy wszyscy pędzili do pracy i na zakupy, my spacerowaliśmy po kolorowych ulicach Berlina, co chwilę zatrzymując się gdzieś na zdjęcia. Lubię to miasto za jego architektoniczną różnorodność, za przepiękne świetnie utrzymane kamienice i światło, które pięknie prezentuje się na zdjęciach. Za jego, momentami, zupełnie jednorodne w kolorystyce ulice, przechodzące za chwilę w jakiś neo-punkowy klimat. Najpierw wpadliśmy do przepięknej kawiarni na śniadanie i orzeźwiającą matcha latte, potem lekkim krokiem ruszyliśmy w miasto. Po drodze mijaliśmy kolorowe murale na budynkach, boczne uliczki w których nie przestają mnie zaskakiwać nietypowe detale, jak ta jedna gdzie między ekskluzywnymi witrynami drogich butików, przecinała je boczna kolorowa uliczka, w której kolorowe żarówki i liczne graffiti na ścianach, a jakaś kolorowo ubrana laska opowiadała coś o niemieckiej poetce.

To idealne miasto by bez zastanowienia zrobić sobie do niego 12 godzinny intensywny trip. Na naszej liście rzeczy do zobaczenia było oczywiście miasto, kolorowa roślinna kawiarnia House of Small Wonder i wielka wystawa poświęcona malarstwu surrealistów. W budynku muzeum spędziliśmy w malarskim świecie z dobre dwie godziny, podziwiając imponujący zbiór obrazów, a ja na moich faworytów, których przedstawiam wam w poście mogłabym się gapić drugie tyle. Po wyjściu z wystawy zeszło nam jeszcze z pół godziny by przywieźć ze sobą reprodukcje mistrzów na miniaturowych pocztówkach i magnesach (od teraz mam ze sobą moją ukochaną charyzmatyczną Fridę Kahlo i spoglądam na nią kilka razy dziennie) czy kilka nostalgicznych obrazów w miniaturowej formie mojego ulubionego malarza Hoopera i masa wspomnień z pięknego muzeum.

Wcześniej zdążyliśmy w pełnym słońcu na powietrzu zjeść wegańskiego burgera z avocado i frytki z batatów (tych nigdy dość) więc  pierwszy wiosenny posiłek tego roku zaliczony i sezon na jedzenie pysznych rzeczy w fajnych miejscach uważam za otwarty.

Nie udało nam się wejść na wystawę Hieronima Boscha bo niemiecka precyzja w postaci bardzo kategorycznej pracownicy muzeum dostrzegła, że na zegarku minęła własnie minuta po godzinie ostatniej grupy odwiedzających która dzieliła nas od zobaczenia wystawy i żadne argumenty nie pomogły by tam wejść. Wniosek?Trzeba w następnym możliwie najszybszym czasie wrócić do tego pełnego wegańskiego jedzenia, wystaw i niesamowitych miejsc miasta.

House of Small Wonder

House of Small Wonder

Książki które polecam do przeczytania

Książki które polecam do przeczytania