_KAM2551125.jpeg

 

Fotografująca wszystko wokół. Wegetarianka.Kociara.Biegająca za wszystkim co warte uwagi.

Uzależniona od adrenaliny, pozytywnych wrażeń i wszelkich estetycznych doznań.

Life begins at the end of your comfort zone

Life begins at the end of your comfort zone

Poznaliście już to miejsce w ostatnim moim wpisie. Był piękny zachód słońca, szumiał ocean, ogólnie bajka. Idealne miejsce by na wieczór usiąść w restauracji i podziwiać z oddali przepływające jak gdyby nigdy nic wieloryby (widziałam)! Czy zobaczyć wygłupiającą się fokę, która co chwila zerka w twoją stronę. Ot czysta wakacyjna sielanka.

Gdy więc Tomek, wielokrotny finiszer Iron Mana,  któregoś dnia rano, powiedział:”Ej, fajna pogoda, weźcie wodę i idziemy pobiegać. Pokażę wam jedno z moich ulubionych miejsc, będzie super”. Więc gdy mówi wam takie słowa ultrabiegacz, który na koncie ma kilka ultramaratonów po terenach mocno pustynnych, macie jeszcze czas żeby się zastanowić czym będzie dla was taka trasa. Bo na pewno nie będzie to lekkie przebiegnięcie 5 km prostą idealną ścieżką nad oceanem, gdzie owiewa cię jeszcze chłodny wiatr i bryza znad oceanu. Oj nie. Wsiedliśmy do samochodu w świetnych nastrojach, do przejechania mieliśmy kilkanaście kilometrów żeby być na miejscu. Wysiadamy, z jednej strony Ocean, widok piękny, wąska piaszczysta w miarę równa ścieżka zaraz przy drodze przez jakieś półtora kilometra. Pomyślałam, ok zapowiada się super.

Po chwili zakręt, płot, wąskie przejście, ale nadal naiwnie myślę, że zaraz będę biec nad oceanem. Biegniemy jeszcze kawałek i nagle mam wrażenie, że zagięła się czasoprzestrzeń a my wylądowaliśmy pośrodku jakieś kamienistej pustyni. Temperatura w tym miejscu była o jakieś 10 stopni wyższa, kurz podnosił się przy każdym kroku, absolutnie niemożliwe ilości kurzu i piachu. Piachu który już po chwili miałam w nosie, pod soczewkami, na wszystkich ubraniach. I słońce które praży tak niemiłosiernie że po chwili opróżniam mój bidon z wodą do połowy bo tak chce mi się pić. 

To jeszcze ten moment kiedy myślę” Ok jest ciężko, ale dam radę”. Myślę tak jeszcze przez jakieś kilkaset metrów, póki teren wznosi się i opada, ale póki jeszcze nie wiem, że celem naszego biegania jest wysokie wzniesienie dobrych kilka mil dalej. Prawdę mówiąc jak dziś o tym myślę, to gdyby nie Tomek to nigdy wcześniej bym nie powiedziała, że coś takiego i taka trasa nadaje się do biegania. On uparcie twierdzi, że to nie góra tylko mała górka, na która razem z jego Wonder Woman przychodzą biegać w weekendy w ramach treningu. 

A ja biegnę kolejne metry i zastanawiam się czy on oszalał, trasa nad oceanem idealna parę kilometrów dalej a on nas wywozi na środek jakiejś cholernej pustyni i każe biec pod jakąś pionową górę w słońcu. Rzucam jakąś mało przyzwoitą wiązankę pod nosem na jego temat i na temat tego całego biegania i zastanawiam się ile jeszcze dam radę. Po chwili zrezygnowana i naprawdę u kresu sił patrzę z nadzieją na Konrada że może on też pada i może kończy się już ta męka. Ok on też wymięka, więc z radością myślę że teraz na luzie spacerkowym tempem wejdziemy a potem spokojnie zejdziemy sobie z tego piaszczystego potwora. Pod górę już tylko idziemy a ja mam wrażenie że ze zmęczenia zaraz wypluję płuca. a cała okolica, wszystkie krzaki, gleba, wszystko wyciąga z ciebie wode, jest spokojnie koło 40 stopni, żar z nieba się leje, a Tomek mówi coś o tym, że z góry będziemy zbiegać. Na szczycie zrobiliśmy kilka fotek, szybki łyk wody i kołowrotek w głowie jak tu zebrać siły żeby jeszcze zejść. 

I tu nasuwały mi się różne słowa które miałam w głowie. Jak to zbiegać? Widoki piękne, ale stromo, teren nierówny, jak ja w tym momencie tęskniłam do moich wygłaskanych terenów w Parku Kasprowicza do biegania:( Poza tym nogi jak z waty, końcówka wody w bidonie, a w perspektywie pokonanie tego samego dystansu. Fakt, z górki, ale na zmęczonym już materiale. Po drodze mijały nas jakieś zbiegające osobniki, więc stwierdziliśmy ,że może jednak uda się zebrać resztki energii i pobiec kawałek na dól. To była bardzo dobra decyzja. Po chwili nogi same nas niosły, a my biegliśmy sobie każde swoim tempem te parę kilometrów z powrotem. Widoki i wrażenia po drodze rzeczywiście zapierały dech w piersiach.

W tym momencie absolutnie rozumiałam tych wszystkich biegaczy którzy wybierali te mniej łaskawe i mniej wygłaskane ścieżki do biegania by przeżyć coś takiego.Takie poczucie wolności i niezależności chociaż przez te kilkadziesiąt minut. Mam nadzieję, że filmiki oddadzą odrobinę naszych emocji które wtedy nami targały. Oczywiście gdy już byliśmy na dole a ja miałam za sobą mój znienawidzony pieszo-bieg na tą górkę, pomyślałam z dużą wdzięcznością o Tomku i o tym, że podzielił się z nami swoją trasą. Uśmiechnęłam się też do siebie bo mają w domu kubek z "Life begins at the end of your comfort zone" I rzeczywiście jest coś magicznego w tym zdaniu i na najbliższe miesiące chyba sobie wytatuuję to zdanie. Bo po tych przeżyciach z Cali wiem, że tylko wyjście poza swoja strefę komfortu, i ludzie którzy są gotowi przesunąć cię odrobinę w tym kierunku są warte tego żeby sięgać po to o czym zawsze się marzyło, a czego się zwyczajnie nie chciało zrobić.

Uploaded by Kajot on 2016-08-23. Zdjęcia wideo Tomek i Konrad, Edycja i montaz wideo Konrad. 


Ps.Wrócimy na tą górkę za jakiś czas z K. i wbiegniemy tak marzyliśmy. Droga Kalifornio zaczekaj:)

 

Muzyka użyta w wideo: 

Monkeys Spinning Monkeys Kevin MacLeod (incompetech.com)
Licensed under Creative Commons: By Attribution 3.0 License
http://creativecommons.org/licenses/by/3.0/

Rollin at 5 Kevin MacLeod (incompetech.com)
Licensed under Creative Commons: By Attribution 3.0 License
http://creativecommons.org/licenses/by/3.0/

Koktajl Arbuzowo-Truskawkowy

Koktajl Arbuzowo-Truskawkowy

Palos Verdes

Palos Verdes