_KAM2551125.jpeg

 

Fotografująca wszystko wokół. Wegetarianka.Kociara.Biegająca za wszystkim co warte uwagi.

Uzależniona od adrenaliny, pozytywnych wrażeń i wszelkich estetycznych doznań.

Leśny Klub Kolacyjny. Magiczna Kolacja dla dusz spragnionych kontaktu z naturą.

Leśny Klub Kolacyjny. Magiczna Kolacja dla dusz spragnionych kontaktu z naturą.

Nie pamiętam już jak usłyszałam o nim pierwszy raz. Pewnie mogło to być w momencie kiedy przeglądałam jedne z polskich magazynów które tak lubię. Możliwe że były to “Usta” lub “Wysokie obcasy” albo “Kukbuk” bo w przeciągu ostatniego roku, gdy powstała ta leśna idea, rozpisywały się o nich już chyba wszystkie najbardziej liczące się magazyny na rynku.

Mogłam też trafić na nich przeglądając Instagram - wszak wszystko to co reprezentuje sobą leśny klub kolacyjny, idealnie wpisuje się w to, w co sama wierzę, a przy tym jest to tak przyjemne wizualnie, że przykuwa uwagę na dłużej.

Wiem, że odkąd zobaczyłam pierwsze zdjęcie ich dań, byłam pewna, że je spróbuję i poznam ludzi którzy stoją za tą piękną i szaloną ideą. Nie czekałam więc długo by wprowadzić ten plan w życie. Nie pokrzyżowały go ani choroba, ani deszcz, ani fakt, że ta leśna kolacja odbyła się już na zakończenie sezonu i z tego powodu została z lasu przeniesiona do pewnego klimatycznego domu w Kosobudkach. Gdyby nie splot różnych, z pozoru mało korzystnych wydarzeń, to możliwe że nie miałabym okazji przy kominku wieczorem wysłuchać jak spełniały się marzenia tej magicznej rodziny. Nie miałabym okazji zrozumieć co ukształtowało całą ich wizję przygotowywania posiłków. Nie dowiedziałabym się jakie wartości za tym stoją i kim tak naprawdę są jego założyciele. Dzisiaj nawet rozmawiałam o tym z Konradem. Jak opowiedzieć całą historię, żeby nie popaść w żadne banały czy górnolotne wnioski. Prawda i szczerość, która od nich bije zasługuje na to, by bez żadnych stylistycznych ulepszaczy puścić ją dalej w świat. Również dlatego, że w koło jest tyle niewiarygodnie nadmuchanych historii innych ludzi, którzy się mocno na coś kreują a to co przemawia za sukcesem ich leśnego marzenia jest właśnie to, że oni tak żyją na co dzień, gotują tak dla swojej rodziny i jedyne czym różni się ich rzeczywistość, to skalą i faktem, że podczas kolacji mogą podzielić się tym z kameralnym gronem ludzi którzy przyjadą w tym celu z każdego zakątka Polski.

Historia Leśnego Klubu Kolacyjnego to tak naprawdę historia Magdy I Kuby, młodej pary, która zdecydowała się po latach mieszkania w stolicy przenieść się w rodzinne strony. Przenieśli się do Zamętu, do rodzinnego domu Kuby w środku puszczy Rzepińskiej. W ramach współpracy z Lasami Państwowymi dostali zgodę, dosłownie “zielone światło” by kolacje odbywały się nad brzegiem szumiącej rzeki w samym sercu lasu. Wielkie drewniane stoły od czerwca do września stały się obiektem spotkań wielu ludzi z całego kraju. Do tej chwili idea Kuby i Magdy pozwoliła im w ten sposób ugościć ponad 400 osób w kilku różnych lokalizacjach. Natomiast w ich idei zupełnie nie chodzi o coś tak przyziemnego jak cyfry, oni po prostu tworzą miejsce i przestrzeń potrzebną na rozmowy, zachęcając przy tym ludzi do tego by spędzali czas na świeżym powietrzu i próbowali nowych smaków. Kuchnia którą miałam okazję spróbować jest zdecydowanie inspirowana naturą i po rozmowie z Kuba wiem, jak istotne jest dla niego przygotowanie dań zgodnie z ideą niemarnowania żadnych składników “zero waste” i z naciskiem na używanie składników regionalnych. Kuba, jak sam o sobie mówi, jest “człowiekiem lasu”, podkreśla jego rolę w życiu ich rodziny. Podkreśla istotę przestrzeni i oddechu, który daje mu natura. Część dań i menu naturalnie wynika z tych leśnych wędrówek i sezonowości produktów. Zresztą sam przyznaje, że dzięki przeprowadzce w rodzinne strony odkrył na nowo część zapomnianych składników i dziko rosnących roślin i z powrotem przywraca je w swojej kuchni. Wie co mówi, ma w temacie gotowania paroletnie doświadczenie- Kuba był szefem kuchni w jednej z warszawskich restauracji. Podział ról był więc naturalny: on zajmuje się komponowaniem menu, a Magda organizacją i oprawą leśnych kolacji. 

Leśny Klub Kolacyjny to nie tylko wyjątkowa kolacja serwowana w wyjątkowych okolicznościach przyrody. To zdecydowanie ludzie i Magda z Kubą doskonale o tym wiedzą. Odwdzięczyli się lokalnej społeczności promując i wspierając ich produkty. Korzystają głównie z tego co ich otacza: ekologicznie hodowane warzywa i jadalne kwiaty są od zaprzyjaźnionego gospodarstwa w Budachwowie - Anielskie Ogrody. Wina pochodzą z lokalnej winnic: Miłosz, Cantina, Kinga- wszystkie zielonogórskie. Potrawy podane były na ręcznie robionych, stworzonych specjalnie dla nich porcelanie i talerzach które wykonał Przemek z CONCERANI. Do tego Justyna z Inka Design, która zajmuje się oprawą stołu i dekoracjmi. Mnie rozczulił fakt, że Przemek specjalnie podkreślił wszelkie niedoskonałości które powstawały na etapie tworzenia, odciśnięty na talerzu kciuk, jakaś nierówność której nie starał się ukryć. Gdy Magda z czułością opowiadała o porcelanie, na której za chwilę mieliśmy jeść miałam szklane ze wzruszenia oczy. To tak pasowało do całej koncepcji i ich świata: nic idealnego a wszystko piękne i prawdziwe. 

Ujęła mnie prostota z jaką postanowili przekuć swoje marzenie o życiu w coraz popularniejszym w światowych kulinarnych kręgach duchu, czyli gotowania dla ludzi możliwie najbliżej natury. Przygotowywać te dania z możliwie najzdrowszych i najmniej przetworzonych składników. Trend tak popularny wśród szwedzkich szefów kuchni, którzy swoje często nagradzane gwiazdkami Michelin serwują nie we wnętrzach ekskluzywnych restauracji a właśnie pośród naturalnej i często dzikiej scenerii. W Leśnym Klubie Kolacyjnym założenia są te same: przygotować wegetariańskie, a często wegańskie dania, serwując je przy wielkim drewnianym stole pełnym ludzi. Większość tych leśnych kolacji odbywa się w dolinie rzeki Pliszki, która też płynie pod ich domem.

Magda i Kuba są wegetarianami, w zasadzie weganami, którzy w swoim życiu i kuchni wprowadzili zasadę, która przyświeca też klubowi: im bliżej natury i bliżej prostoty tym lepiej. Potrawy które przygotowują są z lokalnych gospodarstw, albo pochodzą z ich ogródka. Zioła, które użyte zostały użyte tego wieczoru do przygotowania dań zebrali razem z rana z dziećmi. Podobnie grzyby, które wystąpiły w kilku daniach i którymi pachniało w całym domu; jak zapytałam skąd je mają, Kuba z uśmiechem powiedział; jak wyjdziesz z domu i pójdziesz kawałek prosto, to rosną zaraz po prawo. Zobaczysz, jest ich tyle, że będziesz przebierać. Dzień później faktycznie, po śniadaniu które nam przygotował, poszliśmy z wiklinowymi koszami do lasu i po jakiś 60 metrach nie wiedziałam już które zbierać. Ot, taka kosobudzka rzeczywistość:)

To co mnie oczarowało to właśnie ta szczerość, brak nadęcia. Po prostu pasja i profesjonalizm w najwyższej formie. Piękna idea, by stworzyć na czas celebracji tej kolacji namiastkę domu z zupełnie przypadkowymi i obcymi sobie ludźmi. W natłoku idealnych wystylizowanych kadrów, to co nam zaprezentowali na stole, teksturą, kolorami było jak impresjonistyczny obraz i miałam wrażenie, że przez te połączenie, jestem świadkiem sztuki naturalnej odbywającej się pod postacią 7 wegańskich dań, które jedno po drugim pojawiały się na wielkim drewnianym stole. Rozmawiając później z Kubą i słuchając jego opowieści o tym jak planuje menu na wiele tygodni przed jego oficjalnym podaniem, jak zapisuje kolejność wydawania posiłków, ile i skąd potrzebuje składników, jak komponuje menu tak by możliwie najmniej marnować składników, a przy tym jak głęboką świadomość i szacunek ma ten człowiek do natury i do wszystkich jej aspektów. To wszystko to wprawiało mnie w nieme i pełne cichego osłupienia zdziwienie. Jak mogłoby być inaczej skoro 7 daniową ucztę zaczynasz od przepysznego razowego chleba na naturalnym zakwasie, potem na stole pojawia się pieczony burak podany z tatarem z leśnych grzybów, topinamburem i majonezem z nasturcją a dalej nie będę wymieniać bo warto żebyście sami się o tym przekonali:)

Leśny Klub Kolacyjny powstał niecały rok temu i niesamowite jest ilu ludzi od tego czasu udało im się zgromadzić przy swoich stołach. Bowiem jakby idea o tym by zorganizować kolację dla ludzi pośrodku lasu nie wydawała się pozornie szalona, to zapewniam was, że bez problemu na kolacje w różnym formacie ( bo co edycję organizowana była w innej części lasu) udawało im się zgromadzić około 20 osób na każdej ( a miejsca na nie wyprzedawały się zapewniam was bardzo szybko!). Przy naszym stole siedziały osoby z różnej części Polski i zupełnie nie widzieli problemu w tym, żeby przejechać 200 km by spróbować kuchni Kuby o której krążą już legendy. 


Wszystko to razem, stary klimatyczny dworek, skrzypiąca drewniana podłoga, kręte schody po których schodziłam rano zbudzona zapachami niewiarygodnych grzybów z ziołami, czy słońce zalewające ściany przez drewniane białe ramy okien spowodowały, że czułam się jak gdyby w tym miejscu zatrzymał się czas, a ja na chwilę zostałam wyłączona z codziennego zabiegania.

Brzmi trochę jak bajka i sielanka? W ich wykonaniu tak wygląda codzienność. Cudowne jest to, że postanowili się tym wszystkim ze światem podzielić, dając możliwość wszystkim ludziom zafascynowanym powrotem do natury, spróbować kuchni ze składników które nie zaburzają ekosystemu i delektować się smakami które miałam wrażenie, że odkrywam za każdym razem na nowo. 

Zapomniałabym wspomnieć o samym miejscu, które ze względu na pogodę pozwoliło przenieść Leśny klub kolacyjny w inną przestrzeń. Dom w Kosobudkach położony nad samą rzeką, z drewnianym pomostem, na którym latem odbywają się zajęcia z jogi i medytacje. Koty, które z pełnym zaangażowaniem witały kolejnych gości ocierając się na dworze o nogi.

Pośrodku tego wszystkiego oni, nasi uśmiechnięci gospodarze: tacy szczerzy, tacy prawdziwi w tej swojej chęci dzielenia się smakami, potrawami, patentami na to jak więcej w kuchni wykorzystać by ocalić część składników od zapomnienia. Wydawać by się mogło, że w tym zwariowanym pełnym morderczego tempa świecie, tylko ta rodzina mogłaby wpaść na piękny, ale jakże szalony pomysł by posiłki tworzyć i celebrować pośrodku lasu. Na szczęście okazuje się że takich spragnionych kontaktu z naturą dusz jest o wiele więcej.

Dobrze było jechać do nich zupełnie bez oczekiwań, z jedynie mgliście zarysowanym planem kolacyjnym. To pozwoliło mi na miejscu cieszyć się ze wszystkiego co przyniósł ten wieczór. Zdecydowanie Kosobudki to jedno z miejsc do których warto uciec i schować się na weekend. A w Leśnym Klubie Kolacyjnym? Nic tylko jeść, rozmawiać, śmiać się na głos i cieszyć życiem i jedzeniem przy karafkach pełnych aromatycznych ziół. Wracam tam z aparatem na wiosnę i nie mogę się doczekać aż na nowo stanę się na parę godzin częścią ich leśnego, pysznego świata.

Miejskie SPA BOTANICA

Miejskie SPA BOTANICA

Kilka kosmetyków, które ostatnio polubiłam.

Kilka kosmetyków, które ostatnio polubiłam.