_KAM2551125.jpeg

 

Fotografująca wszystko wokół. Wegetarianka.Kociara.Biegająca za wszystkim co warte uwagi.

Uzależniona od adrenaliny, pozytywnych wrażeń i wszelkich estetycznych doznań.

Dzień w którym pokochałam górskie schroniska

Dzień w którym pokochałam górskie schroniska

Doskonale pamiętam ten moment.  Zupełnie nie jest tak, że od lat jeździłam w te miejsca i od lat do nich należałam. Pamiętam doskonale te chwile kiedy w nich się zakochałam i od razu wiedziałam, że to nie będzie szybka, platoniczna miłość.

Zaczęło się niecały rok temu, gdy na tydzień pojechaliśmy w Tatry. Maj, piękna pogoda, praktycznie puste szlaki. Codziennie robiliśmy po kilkanaście kilometrów szlaków, a ja nie mogłam przestać zachwycać się tym, co mijaliśmy po drodze. Pamiętam doskonale to zmęczenie, ból nóg od chodzenia po kamienistych ścieżkach i smak parzonej kawy z przepysznym kawałkiem domowego, zwykłego ciasta, które zjedliśmy patrząc się na góry w pełnej zachwytu ciszy. Niby nic takiego, a ja do dziś pamiętam każdy kęs tego ciasta i niesamowity aromat kawy. To był pierwszy moment kiedy pomyślałam, że wspaniale byłoby któregoś ranka obudzić się daleko od całego zgiełku miasta, patrzeć w góry leżąc jeszcze w łóżku, by potem spokojnie ruszyć i je zdobywać.

Gdy jednak trafiliśmy do tatrzańskiego schroniska Murowaniec, jedyna myśl którą miałam wtedy w głowie to zostać tam jak najdłużej. Cieszyłam się jak dziecko podziwiając widok za oknem, siedząc na solidnych drewnianych krzesłach wcinając po całym dniu chodzenia po górach, ciepłe racuchy z jabłkami. Czułam, że należę do miejsc takich jak to, że tych widoków nie będzie mi w stanie wynagrodzić spanie nawet w najlepszych hotelach i że jedyne o czym marzę to wrócić w to miejsce jak najszybciej. Przekonanie to dodatkowo umocniła książka, którą czytałam wtedy całą drogę powrotną z Zakopanego “Cabin Porn” która to traktuje o nietuzinkowych chatach, domach i schroniskach pozbawionych często wynalazków cywilizacji, ale za to położonych jak najbliżej natury. Widoki, sceneria i to gdzie zbudowane są te mieszkania i schroniska, miały wynagradzać często brak ciepłej wody czy prądu. Im więcej czytałam o takich miejscach, tym bardziej zaczęła mnie kusić cała ta idea, powrotu człowieka jak najbliżej natury.

Minęło kilka miesięcy i robiłam już rezerwację w karkonoskich schroniskach. Chciałam je koniecznie zobaczyć zimą, poczuć na własnej skórze jak polskie góry są w stanie nauczyć pokory zimą ( ale jak bardzo się o tym przekonałam dowiecie się w następnych postach), obudzić się na końcu świata w górskim schronisku otoczonym przez góry i las.

Wybór padł na Karkonosze z kilku względów. Pierwszy i najważniejszy to fakt, że nie mamy potrzebnych kursów turystyki wysokogórskiej który pozwoliłyby nam się bezpiecznie i w miarę pewnie poruszać po dużo trudniejszych i wyższych górach jakimi są bez wątpienia tatrzańskie szczyty. Drugi jest prozaiczny, ale jakże ważny dla nas, Szczecin z racji swojego położenia jest dużo bliżej Karkonoszy. Ostatni, który zdecydował że zatrzymamy się tam na kilka dni, był gdy zobaczyłam na którymś ze zdjęć na Instagramie schronisko Samotnia, które z każdej strony niczym ciepłą kołdrą otulała świeża warstwa śniegu. Było w tym widoku coś niesamowitego, ciepłego, odległego i przypominające zdjęcie jak ze śnieżnej, bajkowej Narnii. Chwilę później trafił mi w ręce jeszcze artykuł o Samotni, że jest jednym z najbardziej nietuzinkowych miejsc w Polsce i na tyle mnie zauroczyło to miejsce, że pierwszą rezerwację zrobiliśmy właśnie tam.

To, co musicie wiedzieć o Samotni, to to, że jej nazwa jest zupełnie nieprzypadkowa. Zimą, nie ma innej opcji jak 4 kilometrowy spacer z Karpacza urokliwym Karkonowskim parkiem narodowym. Nie da się tam podjechać samochodem ( cywilnie ) i jednym ruchem wyciągnąć walizki z samochodu. To czyni to górskie schronisko szalenie interesujące. Przed wyjazdem sprawdziliśmy trasę, wydawało się lekko pod górkę. Popełniłam dwa błędy wyjeżdzając w góry w lutym i pierwszym z nich było zapakowanie plecaka.  Z natury jestem raczej niewysoka i drobna, a plecak wzięłam niemal swojej wielkości uznając że przecież “wszystko się przyda” a że do tego jestem uparta jak osioł to uznałam, że wniosę wszystko sama, co z taką fantazją zapakowałam, sama tym 4 km górskim szlakiem i z nogami zapadającymi się co rusz w śniegu:) Więc rada moje drogie jest taka: sprawdźcie po kilka razy co pakujecie, zastanówcie się czy na pewno tego wszystkiego potrzebujecie, a potem spakujcie się jeszcze raz, zabierając max ⅓ tego co pierwotnie zamierzałyście. W górach okaże się, że naprawdę nie potrzebujecie tego czym otaczacie się na co dzień.

Szlak z Karpacza do Samotni to kilka kilometrów, wypełnione po brzegi niesamowitymi górskimi widokami, strumyczkami szumiącymi leniwie w dolnych częściach tej drogi i łatwym szlakiem ( pod warunkiem że nie niesiecie na plecach ciężkich plecaków :)) Zimą trzeba sprawdzić jedynie niektóre szlaki, bo część ze względu na zagrożenie lawinowe jest zimą zamknięta (np scieżka koło Białego Jaru jest z tego powodu zamknięta).

Przez całą drogę minęliśmy łącznie może kilkunastu turystów, więc o tłoku nie można na tym odcinku mówić. Gdy miniecie Schronisko pod Strzechą Akademicką (gdzie obowiązkowo proponuje wam zatrzymać się na pierogi z kapustą i grzybami, jedne z najlepszych jakie jadłam w życiu ) do Samotni zostanie wam może 400 metrów wśród pięknie ośnieżonych drzew. Niesamowity widok. Jednak najlepsze dopiero przed wami. Gdy zobaczyłam w oddali zarys schroniska ukrytego wśród gór, dosłownie stanęłam i zamarłam. Obok nas na szlaku w tym momencie nie było nikogo i mogliśmy cieszyć się tym widokiem i chwilą dobrych parę minut. Powiedzieć, że ten widok który się rozpościerał przed nami, że był malowniczy, to tak jak nic nie powiedzieć. Tak musieli się czuć wędrowcy jak docierali do tej chaty (przed wiekami w miejscu schroniska stała pasterska chata) lata temu.

Schronisko znajduje się nad stawem ( o tej porze roku oczywiście zamarzniętym), które z jednej strony otacza potężna oblodzona góra, która potęguje niesamowite wrażenie jakie sprawia to miejsce. Jest tak niesamowicie cicho, góry i staw, odbijają każdy dźwięk, słyszysz własny przyśpieszony oddech ( jak nie mógłby być przyśpieszony, gdy przed twoimi oczami rozgrywa się taki monumentalny widok?), wypuszczasz głośno powietrze i czujesz niesamowitą, spokojną siłę płynącą z gór. Zawsze, ale to zawsze w takich momentach uświadamiam sobie jakie jest kruche nasze życie wobec natury. W oddali wiatr delikatnie wyginał drzewa a na twarze powoli zaczynał pruszyć miękki śnieg. Brzmi jak bajka? Nie musiało brzmieć, było bajkowo.

Schronisko, mimo że funkcjonuje od lat 40 tych i ma uroczy, górski starodawny charakter, w środku posiadało wszystko co najważniejsze. Było ciepło, ciepła woda pod prysznicem po długich wędrówkach przynosiła niespotykaną ulgę, był prąd w sali na dole, toalety były czyste, tak samo pokoje. Wisienką na torcie była sala w schronisku na dole gdzie można było zamówić ciepłego, aromatycznego grzańca czy posiłek. Fajna, gwarna atmosfera, gdzie spędzaliśmy lutowe wieczory po powrocie z gór.

Jeśli poszukujesz miejsca gdzie nie będzie rzeszy turystów, komercyjnego charakteru, a gdzie spotka cię niesamowita bliskość z naturą i górami, to miejsce jest zdecydowanie dla ciebie. Ciężko mi nawet opisać, jak wiele spokoju i oddechu od wszystkiego dało mi to miejsce. Trzeba to po prostu przeżyć.

Minęły dopiero dwa tygodnie a ja już tęsknie za górskimi klimatami. Za ich spokojem, pysznymi pierogami i kubkiem gorącej herbaty z cytryną w dłoniach, która nigdzie nie sprawia mi tyle radości co na szlaku. Nie zastanawiajcie się, tylko szukajcie już noclegów na przyszłe wypady ( okazuje się że z zarezerwowaniem na maj są już małe problemy w tatrach, bo wszystko zajęte  w 2 os), bo macie okazję przeżyć coś zupełnie niesamowitego.

 

Tym z was, którzy jeszcze nie śledzą zapraszam do zajrzenia na Facebooka

Warsztaty z tworzenia  Flower Box'a

Warsztaty z tworzenia  Flower Box'a

Miejsce w którym poczujecie się jak w innej epoce

Miejsce w którym poczujecie się jak w innej epoce