Modny minimalizm w domu z Marie Kondo
Wiosna jest dla mnie od lat magicznym czasem, podkreślam to często, bo uważam, że to doskonały moment, żeby zacząć. Wyjść na spacer, pójść pobiegać, kupić sukienkę w kwiaty, zaszaleć z jakąś fuksją albo czerwienią na ustach, przemeblować mieszkanie czy … wziąć się za siebie i swoje życie i coś zmienić. Wpada ci w ręce książka Marie Kondo i z nią nowe spojrzenie na twój dom. Nagle rozumiesz jak ważne jest by powyrzucać sterty rzeczy, które tylko zabierały Ci czas i energię, opróżnić szafę ze smutnych i bezużytecznych rzeczy i wpuścić do domu trochę nowej energii i słońca. Przede wszystkim to moment, kiedy możesz zweryfikować czego tak naprawdę potrzebujesz spośród rzeczy które cię otaczają. To też świetna lekcja pokory, bo gdy zaczniesz krok po kroku analizować co masz, okaże się, że masz dużo za dużo. Patrzysz bowiem przez ten czas na wszystko na co zapracowałaś, co gromadziłaś i nagle nie myślisz o wszystkim czego nie masz, ale odwrotnie co posiadasz i że spokojnie możesz się tym z kimś podzielić. Uśmiechniesz się też do rzeczy które lubisz: do białego lustra w mozaikowej ramie, lampionów w których palą się Twoje ulubione świece, do kubka z którego lubisz pić kawę bo przywiozłaś go z drugiego końca świata i rozumiesz o czym pisze ta drobna japonka: że mało rzeczy, ale tych naprawdę istotnych może naprawdę sprawić, że poczujesz niesamowitą wdzięczność. Że poczujesz się w swoim małym świecie ( i tu nieważne czy jest to małe mieszkanko czy wielki dom ) jak u siebie, na właściwym miejscu, nie będziesz tkwić w pamiątkach zagrzebana we wspomnieniach z przeszłości czy marzyć o rzeczach których nie masz. Pewnie dziwnie to zabrzmi, ale mi długo po przeczytaniu jej książki towarzyszyło ( oprócz porządku i wyrzuceniu dziesiątek worków rzeczy ) niesamowite poczucie wdzięczności do losu za to co mam.
Jeśli mam być szczera to nigdy nie sądziłam, że książka w której głównym tematem ma być sprzątanie zmieni mnie i moje życie. Część z was pomyśli sobie pewnie, że niewiele książek przeczytałam skoro pozycja o minimalizmie i sposobach jak utrzymać porządek tak na mnie wpłynęła, i ja sama jeszcze parę lat temu zaczęłabym się głośno śmiać, że coś takiego jak porządkowanie jest w stanie mnie zachwycić.
Ale od początku. Dziewczynki w naszej kulturze są tak wychowywane, żeby od małego składały w równą kosteczkę ubrania, porządkowały, dbały i pucowały. Mamy niemal wpisany przez społeczeństwo w genotyp, że mamy mieć pod kontrolą rzeczy i ubrania. Niestety ja tej cechy absolutnie nie odziedziczyłam i nazwijmy to po imieniu, że pedantką nigdy nie byłam, pogodziłam się z tym, ale w jakiś dziwnych momentach życia próbowałam z tym walczyć w jakieś nierównej, ale heroicznej i pełnej poświęcenia walce w której zawsze na koniec polegałam. Podejrzewam, że większość z was tak ma, oprócz kilku mega zorganizowanych kobiet które zawsze podziwiałam, bo bez znużenia pucują, piorą, bywają nawet takie super bohaterki które krochmalą!
Więc znając już swoje słabe strony postanowiłam kupić książkę Marie Kondo, trochę z przeświadczeniem że może się okazać suchym poradnikiem, w którym dowiem się, że perfekcyjną panią domu to ja nie zostanę.
Miło się rozczarowałam, bo ta drobniutka, szalenie skromna osoba jaką jest Marie Kondo która w wieku ponad 30 lat wygląda jak nastolatka i w wywiadach które oglądałam mówi zawsze cichym i spokojnym głosem, podbiła świat biznesu. Trafiła na listę Time”a jako jedna ze 100 najbardziej wpływowych osób na świecie. Nie wywołuje skandali, nie jest typow celebrytką, ale w Japonii traktowana jest jak gwiazda i każdemu jej pojawieniu się towarzyszą tłumy. Jak w świecie ogarniętym przez tanie sensacje, budowanie wizerunku na skandalach, udaje się komuś takiemu osiągnąć sukces?
Po przeczytaniu jej książki znam odpowiedź: dzięki prostocie. Charakterystyczna dla japończyków, zupełnie odmienna od naszej kultura sprzątania i życia, minimalizm, który mają w swoich wnętrzach a który autorka opanowała do perfekcji na pewno jest czymś czym warto się zainspirować. Macie też tak, że gromadzicie różne rzeczy w szlachetnym przeświadczeniu że się przydadzą? Po czym przez lata nawet ich nie dotykacie? Marie mówi jasno, żeby zapanował porządek w twoim wnętrzu, musisz każdą rzecz wziąć i zastanowić się co do niej czujesz:) Zostawiasz tylko te których potrzebujesz i które coś dla ciebie znaczą. Zanim się zorientujesz, każde pomieszczenie w domu, będzie przefiltrowane przez ciebie i zrozumiesz czego tak naprawdę potrzebujesz żeby dobrze czuć się w swoim otoczeniu dobrze.
Banał? Może i tak, ale miliony na całym świecie które kupiły jej książkę zmieniły swoje życie. Wydawać by się mogło, że sprzątanie to prozaiczna rzecz. Ale każdy z nas zna uczucie kiedy sprzątało się by oczyścić myśli. Kiedy walił się cały świat, uporządkowanie tej domowej przestrzeni, dawało poczucie trzymania życia i spraw w ryzach i odrobinę spokoju. Kontrole, że nad czymś w życiu panujemy. To uczucie można mieć na co dzień, stosując się do jej rad. A na koniec przytoczę wam zdanie z książki, które bardzo lubię “Uporządkuj dom, a odkryjesz, co tak naprawdę chcesz robić” :) bo nagle okazuje się że porządek, nie musi być czymś o co codziennie walczyć, a nawykiem, który zajmuje ci chwilę, by resztę dnia można było robić to co się lubi.
PS. I nagle robi się o wiele więcej czasu na wiosnę:)