Trzy filmy które was wzruszą, chociaż każdy z innych powodów.
Nie wiem czy należysz do ludzi którzy wzruszają się i płaczą na filmach. Są tacy, którzy będą się zapierać rękami i nogami, że w życiu na niczym nie spadła im ukradkiem łza. Są tacy i ja wpisuje się w to grono, którzy kino traktują niczym dwugodzinne katharsis, które pozwala przez dwie godziny przeżyć emocje głównych bohaterów, poznać ich świat a przy tym totalnie i absolutnie podczas takiego seansu oczyścić się ze wszystkich tkwiących we mnie emocji.
Mój ulubiony krytyk filmowy Zygmunt Kałużyński mówił “Trzy czwarte człowieka to jego życie wewnętrzne, w znacznej części na pół świadome, i kino, jak może żadna inna sztuka, potrafi je odtworzyć.” Dla mnie to doskonała definicja tego jak można na ekranie przerobić wszystkie emocje, wchodząc w role które przez średnio dwie godziny widzimy na ekranie. Dlatego chcę się z wami podzielić trzema filmami, które w ostatnim czasie gdzieś tam we mnie namieszały, poruszały mi w bebechach i pozostawiły na koniec z szeregiem przemyśleń. Zatem chusteczki w dłoń, bo zapewniam was, że łzy polecą.
Mój piękny syn (2018)
Jeśli jesteś w stanie popłakać się widząc tylko zwiastun filmu, to miej świadomość,że reszta filmu upłynie Ci w podobnym nastroju i klimacie. Przepięknie i subtelnie opowiedziana historia nałogu i bezwarunkowej miłości rodziców do ich uzależnionego od narkotyków syna. Jak w tym brutalnym świecie znaleźć miejsce na taką cierpliwą, dobrą i nie wymagającą niczego w zamian miłość? Nakręcony bez charakterystycznego patosu, który jest charakterystyczny przy tej tematyce.Nie było drastycznych scen, upodlenie człowieka do wszelkich granic, nihilistycznej postawy złamanego narkomana i morza beznadziei. Była za to wylewająca się z każdego nadrobniejszego kadru miłość i nadzieja,że warto walczyć mimo wszystko.To jest wystarczająco dobry powód, żeby zobaczyć ten film o niszczącej sile nałogu, bo to zdecydowanie coś innego, niż setki podobnych obrazów w kinie. Wzruszycie się dziesiątki razy, zirytujecie nad bezmyślnością, poruszy was siła uzależnienia.Kilka scen, dosłownie zmiotły mnie z ziemi i przewróciły z wrażenia swoją delikatną i wiszącą w powietrzu miłością.
A Timothée Chalamet w roli Nica stojący ciągle nad narkotykową przepaścią doprowadzał mnie swoją postacią i grą aktorską do zupełnie skrajnych emocji.To zdecydowanie jeden z aktorów młodego pokolenia, który swoją grą aktorską zgarnia całą uwagę na siebie.
Cudowny chłopak
Ciężko jest być innym w świecie, w którym każdy wymaga od nas perfekcyjności. Jeszcze trudniejsze jest to dla 10 letniego Auggiego, który od urodzenia ma zdeformowaną twarz. Aby chłopak mógł normalnie żyć i funkcjonować jego rodzice zaraz po jego urodzenia podjęli walkę o niego i jako maluch przez lata przeszedł szereg operacji. Może żyć, oddychać, widzi i słyszy, natomiast jego twarz różni się od twarzy większości dzieci w tym wieku. Nigdy jednak nie będzie wyglądał jak większość ludzi wokół. Mimo, że owszem cały film jest trochę ckliwy, ba nawet naiwny to jednak Julia Roberts w roli mamy, próbującej za wszelką cenę ochronić swojego syna przed złem całego świata jest na tyle przekonująca i wiarygodna, że ciężko tego filmu “nie kupić”. Scena w której tłumaczy swojemu synowi że “„Serce to mapa, która pokazuje dokąd iść, a twarz, to mapa, która pokazuje gdzie byłeś. I to nigdy nie jest brzydkie” gwarantuje ci mimowolny skurcz serca. Bo jak wytłumaczyć chłopcu który najbardziej komfortowo czuje się w kasku astronauty ( bo tak nie widać jego twarzy), że świat w koło niego nie jest groźny i może czuć się bezpieczny. Że każdy z ludzi wokół niego też zakłada jakieś “maski” na potrzeby akceptacji swojego otoczenia.
Mimo że “Cudowny chłopak” to film bardzo prosty w odbiorze, o nieskomplikowanej fabule i scenariuszu, to wiele możemy się z niego nauczyć o samotności, byciu wyobcowanym, przyjaźni, szacunku dla kwestii których nie rozumiemy i pokory wobec tego, na co nie zawsze mamy wpływ.
Zimna wojna
Pamiętam, że jak poszłyśmy z Joannavi na ten film do kina zaraz po jego premierze, to siedziałam oniemiała patrząc na ekranie na Joannę Kulig w tym pogrążonym w ciemności kinie i próbowałam sobie przypomnieć kiedy jakaś aktorka zrobiła na mnie takie wrażenie, że nie mogłam oderwać od niej oczu. Wprost promieniała, była zachwycająca, pociągająca i każdą scenę w tym filmie umiała zagrać z taką lekkością, że nawet teraz kilka miesięcy po obejrzeniu mam przed oczami głównie ją. Zdecydowanie rola życia Joanny Kulig i radują mnie ogromnie wszelkie doniesienia w prasie o tym, że ta rola przyniosła jej kolejne nagrody i wyróżnienia.
Zagrała bowiem cudownie, z niebywałym talentem wcielając się w jedną z głównych postaci w filmie. Zimna wojna to dramatyczna opowieść o miłości, która nie zawsze jest dobra, o uczuciach które nie mają prawa się przytrafić i o sile namiętności, której nie da się kontrolować. W tle filmu dzieją się polityczne rozgrywki w Polsce, Rosji, Francji i na tle tych wydarzeń, próbują odnaleźć siebie i swoje uczucia główni bohaterowie. Z jakim skutkiem? Zobaczcie sami.
Wiem, że film budzi spore emocje. Warto go zobaczyć z wielu względów i uważam, że polskie kino czekało na coś takiego. Piękne, niemal fotograficzne ujęcia, przejmujące główne role bohaterów, w tle romantyczny Paryż, skrajne emocje które targają głównymi postaciami, a do tego genialna muzyka i Joanna Kulig jako femme fatale. Dodajcie do tego klimatach czarno-białych ujęć do jakich przyzwyczaił nas Pawlikowski, zadymione jazzowe bary, wypełnione artystyczną nostalgią, smutno mruczanymi piosenkami w tle a wyjdzie wam filmowy obraz, który na pewno chcecie zobaczyć.